Na końcu książki, w opisie można znaleźć kilka pytań, jakie autorka stawia czytelnikowi. Chciałabym dopisać tu własne pytania i przemyślenia, które narodziły się podczas czytania.
Może tak być, że tymi zapiskami odsłaniam za dużo z fabuły, więc wolę od razu przed tym przestrzec.
Czy wegetarianinem zostaje się dlatego, by kogoś ochronić?
Wydawać się może, że wegetarianin nie je mięsa ze względu na szacunek i opiekuńczość wobec zwierząt.
A jeśli bywa wręcz odwrotnie?
Wegetarianizm to delikatna i krucha rzecz. Gdy postąpić z nią brutalnie, zamieni człowieka z powrotem w potwora, od którego chciał uciec.
Czy bardziej niebezpieczne, z punktu widzenia tradycyjnego podejścia do życia jest szaleństwo jawne, uwidaczniające się i tępione, czy może to schowane w głowie, ciche, nie wychylające się, czekające na swój moment, na pozwolenie do skoku?
Czy granice stawiane sztuce i sposobom jej wyrażania są również formą zniewolenia oraz zahamowania naturalnych potrzeb i instynktów.?
Artysta sam na siebie narzuca skrajne emocje, "nienaturalnie" wyciąga je na wierzch, żeby coś z nim zrobiły. Jak szaman wyciąga choroby z ludzi. Inni żyją w swoich stonowanych uczuciach i jest im z tym dobrze. Artysta też tak próbuje. Ale to wyciąganie staje się kiedyś uzależniające, bo jest mocniejsze i wyraźniejsze niż codziennie, mimo, że dobre, stonowane emocje.
Utożsamiam się z milczeniem bohaterki i w jakiejś części z nią samą. Choć wolałabym się utożsamiać z kimś innym. Z kimś zupełnie innym.
Soki, wylewające się soki jako obraz młodości, płodności i radości wytryskającej z wewnątrz.
A jednocześnie drzewo, roślina jako cecha charakteru - określenie człowieka.
Jeszcze nie wszystkie delikatności i labirynty ludzkiego umysłu zostały zamknięte w szpitalach psychiatrycznych pod surowymi nazwami chorób.
Dlatego dopasowuje się świat do już istniejących.
Alicja